piątek, 1 grudnia 2017

Start!


I wystartował. Kalendarz adwentowy, który z adwentem ma tyle wspólnego, ile ja z zebrą czy ważką.
Co znajdą dzieciaki w tegorocznym kalendarzu? Głównie robótki typu Do It Yourself. To lubią najbardziej więc nie wyobrażałam sobie, abym mogła pójść w innym kierunku. Zrobimy karmnik z pomarańczy, pomalujemy ceramiczne dzwoneczki dla dziadków, podarujemy twarze i ubranka drewnianym laleczkom, zrobimy świąteczne kartki i torebeczki na upominki, zjemy kilka słodyczy (ale tylko jeśli uda się rozwiązać kilka zagadek), wyhodujemy własną kryształową choinkę i kryształowego bałwanka, zrobimy czekoladki w kształcie ludzików Lego, coś zszyjemy, wytatuujemy sobie ręce tatuażami 3D, zrobimy pomarańczowo-goździkowe kule, ozdobimy ceramiczne choinki, pogramy w kalambury, zrobimy zimowy wianek itp. Lecz jeden dzień jest najważniejszy: już jutro, w torebeczce z nr 2, Hania znajdzie bilety do kina Muranów. Będzie piszczeć z radości, gdy przeliteruje tytuł filmu. A tytuł brzmi "Zimowe przygody Jill i Joy". Wdarł się do kin tylko na momencik. Polowałam na niego odkąd obejrzałyśmy go w ramach tegorocznego festiwalu Kino Dzieci. Koniecznie chciała zakraść się do tej opowieści raz jeszcze i na dokładkę przemycić ze sobą brata.
Film jest przewspaniały. Totalnie bajkowy i magiczny. Nie ma cienia obaw, że dziecko może dopaść w czasie oglądania jakiś strach czy niepokój. Nawet ja nie mogę się doczekać jutrzejszego seansu i warsztatów plastycznych po projekcji filmu:)
Myślę, że to może być właśnie ta rzecz, która Franciowi poprawi humor.
A po powrocie do domu wyciągnę z garderoby nową planszówkę. Albo dwie. Zrobię racuchy drożdżowe z jabłkami i ugotuję kompot z goździkami. Włączę świąteczną płytę Deana Martina, bo już czas, skoro od kilku dni prószy śnieg. Zadzwonię do mojego brata, może na chwilkę do nas wpadnie? Szykuje nam się naprawdę miły dzień:)



CIocia I.



Pod względem emocjonalnym, dla mojego synka, nie były to najłatwiejsze na świecie dwa tygodnie. I dla mnie również nie. Kto doświadczył zjawiska współodczuwania, ten wie, po których strunach przebiegało moje serce, gdy mój mały, kochany, wrażliwy synek usłyszał z moich ust, że Jego ulubiona, ukochana Ciocia Irenka zmienia za dwa tygodnie pracę. Płacz był straszny i nie sądzę bym kiedykolwiek zapomniała wyraz Jego twarzy, gdy przekazywałam Jemu te beznadziejne wieści.
Co mogę Tobie dzieciaku powiedzieć na pocieszenie? Sama się rozklejam, gdy słyszę jak pęka Twoje serduszko.
Nienawidzę tej bezsilności. Właśnie to jest najtrudniejsze w całym rodzicielstwie. Nie obchodzi mnie kim kiedyś zostanie. Czy będzie lubił to czy owo. Jedno, czego pragnę tak dla Niego, jak i dla Niej, to to, aby w sercu nosił szczęście i radość. A przez ostatnie 14 dni nie jestem Jemu w stanie tych uczuć zapewnić.
Mam wyrzuty sumienia, jestem nerwowa, jest mi smutno i przykro, gdy widzę jak to codziennie od rana na nowo przeżywa. Jak popłakuje, jak się złości i jak kładzie się spać opowiadając mi, ile razy i jak mocno przytulił dziś Ciocię.
Rozmawiamy o Niej cały czas. Wymienił mi wszystkie powody bezbrzeżnej sympatii do Niej:
"Ciocia nigdy na nas nie krzyczy i mówi do nas cichym głosem"
"Ciocia jest zawsze miła"
"Zawsze nas przytula, a mnie najwięcej"
"Ma taką ładną jasną twarz"
"Ma fajną płytę z Czerwonym Kapturkiem"
"Zawsze się z nami bawi, nawet w autka"
"Ciocia robi najfajniejsze zajęcia".
Mogę Tobie Synku napisać, bo może to kiedyś przeczytasz, że to taka magia codzienności, taka lekcja jedna z ważniejszych w Twoim życiu. Chodzi w niej o to, że gdy daje się komuś dużo ciepła, sympatii, cierpliwości i radości, to ten ktoś zwraca nam te datki z nawiązką.
Cieszę się, że Ciocia i Ty trafiliście na siebie. Cieszę się, że doceniłeś Ciocię i Jej starania. Że zdobyła Twoje wielkie przywiązanie po prostu dobrocią serca.
A Cioci życzę, aby nikt na całym świecie nie próbował nigdy tego Jej dobrego serca nadwerężać. I dziękuję Jej za udowodnienie nam, Rodzicom, że coś takiego jak mityczne "bezgraniczne pokłady cierpliwości" faktycznie istnieją.





środa, 8 listopada 2017

Jay Lee

Żeby nie uciekło. Żeby zahipnotyzowało kogoś jeszcze. Tak jak mnie. I urzekło. I może przekonało niektóre nieprzekonane kobiety, że istnieją na naszym ziemskim padole mężczyźni, dla których "da się". Wiele bym oddała, żeby ta wiśnia traciła kwiaty, niemogąc się ich nigdy pozbyć, właśnie w moim pokoju. Obawiam się, że zapomniałabym o całości spraw wokół i patrzyłabym nieprzerwanie na zaklęty w farbach spacer Jegomościa..


czwartek, 26 października 2017

Ja to ja


H: Mańciu, jakieś dziwne te spodnie. Mają jakieś szerokie nogawki, a tu wiszą mi do kolan.
Ja: Właśnie fajne, moje są takie same i wygodnie się w nich chodzi.
H: Tak Mami, ale Ty to Ty, a ja to ja.

Nie da się ukryć. Ona to ona, a ja to nie ona. Albo ona to nie ja. Ona to też nie Francio i nie Tatik. Oni zaś to nie ja. Ja to nie moja Mama ani moja Babcia. Hania to nie jej koleżanka. I na pewno ona to nie Francio. A on to nie żadna ciocia czy Dziadziuś, kolega czy Tatik. On to on. On jest sobą. I ona jest sobą. Hanią. I chce po swojemu. Czyli haniowemu. I ja jako matka czasem o tym zapominam. Ale umówiłam się z tą moją Hanią, że jeśli Jej się zrobi niewygodnie, jeśli poczuje że Jej coś narzucam swojego i wtrącam się tam, gdzie nie słychać mojego imienia, to ona mi przypomni. O tym, że każda z nas ma swoją własną skórę, w której żyje. I tej skóry się nie pożycza, się nią nie dzieli. Nie żyje się w niej z kimś. Jest unikatowa i należy ją pielęgnować tak, aby było nam w niej całe życie do twarzy i do serca. Aby była naszym znakiem rozpoznawczym. Produktem zastrzeżonym obejmującym to wszystko, co ogarnia ludzki wzrok, ale też to co kłębi się w głowie, która porusza się w ciepłych rytmach naszych niepowtarzalnych serc.

P.s. Autorem zdjęcia jest Hania.
P.s2. Najwyraźniej mam jakiś problem z uczeniem się na błędach. Wczoraj znów próbowałam wciskać Jej te spodnie..

Maudie


"Maudie" wyświetlana była jedynie przez momencik. O historię tej fantastycznej kobiety kina nie walczyły, toteż poznać można ją było tylko w tych niewielkich studyjnych. Miałam nadzieję, że wybiorę się na ten obraz po powrocie z Irlandii, jednak zaskoczyłam się całkiem niemiło, gdy okazało się, że już po wszystkim i teraz mogę jedynie żywić nadzieję, że może zostanie przypomniany w ramach jakiegoś cyklu. Długo samą nadzieją karmić się nie musiałam. Całe szczęście, bo lubię smacznie zjeść. Już w niedzielę o 13:00 rozparłam się w starych fotelach kinowych Domu Kultury Świt.
"Nie słuchaj złych podszeptów..." jak śpiewał Hey. Staram się. Na ogół polegam tylko na mojej intuicji. I nie zawiodła mnie i tym razem. "Maudie" to cudowny film. Przede wszystkim o miłości, o marzeniach, o pasji i przywiązaniu, o rezygnacji z siebie na rzecz bliskiej nam osoby. O mentalnej zmianie zachodzącej w ludzkich głowach pod wpływem ciepłych uczuć żywionych do drugiego człowieka. O fantastycznie optymistycznym nastawieniu do życia. O radzeniu sobie pomimo. O wybaczaniu. Pomimo niesprzyjających niekiedy okoliczności losu. Przede wszystkim jednak o miłości. O żadnym tam romansie z reklamowej ulotki. A skąd! O pełnoetatowej miłości do grobowej deski. Nie tej szalonej, ślepej, romantycznej, ale tej dojrzalszej, po przejściach, przybierającej na sile wraz z upływem czasu, wraz z postępującą chorobą, z troską o drugą połówkę. O dwóch osobach, które spotkały się bo były sobie potrzebne i dalej poszły już razem. I wcale nie szły po dywanie z róż.
Wspaniała, cieplutka i kochana w roli Maudie Lewis, Sally Hawkins. Gdybym spotkała na swej drodze Maudie - przytuliłabym ją. Takie mam odczucia. Ethan Hawke? Żadna z jego fanek nie wyjdzie z kina zawiedziona. Po prostu fantastyczny w roli Everetta. I przystojny jak zawsze. Film kameralny, delikatny, nastrojowy. Taki, jakie uwielbiam. Polecam gorąco.

Blade Runner 2049


Sprawa wygląda tak. Z seansu wyszliśmy w poniedziałek około południa. Od tamtego czasu namówiliśmy wszystkie napotkane osoby żeby KONIECZNIE wybrały się na ten..no właśnie. Nazwać go najzwyczajniej w świecie filmem nie wypada. To coś więcej. Nawet nie zamierzam się rozpisywać, ponieważ żadne słowo pisane i tak nie odda klimatu i nastroju filmu. A moje odczucia? Cóż, jeśli ktoś wie jak to jest siedzieć w kinie, widzieć obraz, słyszeć dźwięki i muzykę i być tak przepełnionym radością z tych doświadczeń, że aż strach o eksplozję - wie o czym piszę. Euforia. Wyszłam z sali z niesamowitym poczuciem zaspokojenia. Po moc takich wrażeń idzie się do kina. Uwielbiam piękne fotografie, piękne kadry. Przez 2,5 godziny filmu, każdy kadr przemawiał do mojego poczucia piękna. Jestem zachwycona. Wspaniałe doświadczenie. Dodam, że film posiada fabułę, wspaniała muzyka wypłynęła z głowy Hansa Zimmera, a efekty specjalne..hmm..jeśli komuś wydaje się, że osiągnięto w tym temacie wszystko, to będzie zmuszony zweryfikować swój pogląd. 
Dodam, że urodziłam się w drugim roku lat osiemdziesiątych. Dodam, bo być może nie jest to nieistotne przy odbiorze filmu.
Spotkałam się z opinią, że film nie jest wcale extra bo jest kalką "Blade Runnera" z 1982 roku. Nie zgodzę się. To jest sequel. To tak jakby mówić, że w filmie "Harry Potter i więzień Azkabanu", Hogwart i wszystko co go dotyczy wyglądało jak w pierwszej i drugiej części przygód Harry'ego Pottera. Jakaś pomyłka. Ta sama osoba stwierdziła, że nie będzie kultowy bo w weekend otwarcia nie odniósł finansowego sukcesu. Nie wiem tylko od kiedy miarą kultowości są tłumy ludzi w kinach i zarobione na produkcji pieniądze. O takich filmach mówi się przebój lub używa przymiotnika kasowy. Natomiast na miano kultowego filmu, obraz pracuje latami. 
Czy jest jakieś słabe ogniwo w tej produkcji? Ano jest. Harrison Ford. Nie wzniósł się niestety na wyżyny aktorstwa. Nie należy się tym jednak martwić. Plakat do filmu jest typowym marketingowym chwytem (w moim odczuciu plakat jest skrajnie beznadziejny), który sugeruje spory udział Forda w filmie. W istocie zaś jest go na szczęście jak na lekarstwo. 
Ponieważ, tak jak wspomniałam, plakat jest daleki od poziomu przyzwoitości, wstawiam kadry z filmu. Wyszperane w Internecie. Wspaniałych wrażeń w kinie:)
P.s. a jednak wzięłam się i rozpisałam.





środa, 25 października 2017

Kwintesencja


Są miejsca, które nas wyjątkowo przyciągają, prawda? Takie, że nawet gdyby nas ktoś z zaskoczenia o 3 nad ranem spytał: jedziesz? To bez namysłu odpowiesz: no jacha!
Marzą mi się Malediwy. Od zawsze. Albo Mauritius. Marzą mi się.
Jednak miejsce, które mnie do siebie przywołuje, ma zupełnie inną długość i szerokość geograficzną. To nad wyraz dziwna sprawa z tym miejscem biorąc pod uwagę, że jestem baaaaaardzo ciepłolubną osobą. A tam deszcze, wiatry i chłód. I mżawka. I mgła. I magia w tym wszystkim. To miejsce to Irlandia. Właśnie wróciliśmy z naszej trzeciej irlandzkiej wyprawy i wiem jedno: nie była naszą ostatnią. Szacujemy, że potrzebujemy jeszcze około dwóch tygodni na spokojne zobaczenie wszystkiego tego, co do zobaczenia nam zostało. A potem Szkocja. I Walia. I Anglia.
Podczas tej podróży sięgnęliśmy po nowy środek transportu. Wypożyczyliśmy samochód. Ruch lewostronny z perspektywy miejsca pasażera robi niesamowicie dziwne wrażenie. Cały czas patrzyłam w lusterka, pierwszego dnia byłam przekonana że ktoś mi odkręcił kierownicę, a patrząc na pobocze po lewej stronie miałam wrażenie że M. chce nas wywieźć w krzaki. Pierwsze skrzyżowanie w mieście i pierwsze rondo były niesamowitymi doświadczeniami, które zostaną z nami na zawsze:) M. nie potrzebował wiele czasu żeby wszystko ogarnąć, wolałabym jednak nie zgłębiać zakamarków umysłu mojego męża w momencie, w którym po raz pierwszy znalazł się za kierownicą po prawej stronie samochodu, z dwójką dzieci z tyłu i żoną po swej lewicy. Okazał się jednak dzielną i silną jednostką. Powiedziałam mu więc, że z nim to nawet do Mozambiku.
Z wyborem zdjęcia do tego postu nie miałam najmniejszego problemu. Gdy w samochodzie, podczas jazdy przez Slieve Gullion Forest Park zawołałam: zatrzymaj się! Wiedziałam, że oto mam przed nosem całą magię Irlandii. Klify? Owce? Zamki? Owce? Parki? Owce? Plaże? Owce? Kamienne murki? Znów owce? Mili i towarzyscy ludzie? Tak, wszystko się zgadza. Ale to ta mgła, wśród skał, gdzieś wysoko, gdzie owce nie rozumieją dlaczego tu jesteś i skąd się wziąłeś, jest dla mnie kwintesencją. Za tą mgłą kryją się wszystkie legendy, historia, bohaterowie książek.. W tej mgle zaklęta jest porcja czystej magii.

niedziela, 22 października 2017

Sól



Gdy pod koniec sierpnia leciałam z dzieciakami do Burgas, oczom naszym, po wielu, naprawdę wielu minutach turbulencji, chyba dla równowagi, ukazał się ten przepiękny widok.
W taki oto sposób, tuż przed Burgas, odparowując ze zbiorników wodę morską, pozyskuje się sól. Jeździliśmy do i z Burgas wiele razy. Mijaliśmy więc to miejsce nie raz czy dwa. Nigdy jednak z perspektywy okna samochodu nie wyglądało tak pięknie, tak kolorowo i interesująco. A z lotu ptaka? Proszę bardzo. Istne cudo.
Ale przecież nie od dziś wiadomo, że są różne perspektywy. Te perspektywy uświadamiają nam, że nie istnieje kwestia, która byłaby jednowymiarowa. Staram się o tym pamiętać, lecz zdarza się oczywiście, że nie do końca mi to wychodzi. A wiem z doświadczenia, że gdy się z tym człowiek oswoi, zrozumie i zakoduje, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, to świat stanie się niesamowicie przyjazną przestrzenią, w której każdy drobiazg znajdzie swoje miejsce, każde pytanie napotka odpowiedź, a każda sytuacja będzie miała swoje wytłumaczenie.


czwartek, 7 września 2017

Chillout


Patrzę. Tylko. I nawet nie zamierzam myśleć. O niczym. Grzeję się, kmuluję witaminę D, odsuwam od siebie nieuniknioną jesień i wszystko przygotowuję już na maj. Od października zacznę odliczać miesiące, od lutego nie będę się już mogła doczekać, w marcu włączę odliczanie tygodniami a od kwietnia myślami będę już na miejscu. Narazie jednak leżę. I patrzę. I nie myślę. I dobrze mi. Hanulka, to jest właśnie ten chillout, o którego znaczenie dziś mnie pytałaś.

piątek, 11 sierpnia 2017

"Włosy rozhuśtane...


...jak ten biały dym z Marlboro.."
Moja własna prywatna przyjemność.
Tylko moja.
Moje własne włosy roztańczone.
Tylko moje.
Hula w nich wesoły wiatr. Porwał do zabawy słońce... Prawie słyszę ich śmiechy. Dobrze im. Dobrze mi.
I niech zabiorą ze sobą cały nieuświadomiony stres i najgłupsze z głupich i ciężkich jak gradowa chmura myśli. Z lekką głową łatwiej się żyje.

sobota, 5 sierpnia 2017

Sekret Eleonory


Ta bajka mnie oczarowała. O matko i córko jak ona mnie uwiodła! Zamgliła mi oczy łzami wzruszenia. Ta francusko-włoska produkcja z 2009 roku (żadna więc nowość) jest przepiękna, urocza, magiczna, ciepła, mądra, spokojna, delikatna, cudowna. Nie widziałam tak wspaniałej bajki od czasu Latającego Zamku Hauru (choć przyznaję, że niewiele bajek oglądamy).
Nie zamierzam jej tu streszczać. Nie miałoby to sensu. Najważniejszą informacją niech będzie ta, że czas spędzony z dziećmi na jej oglądaniu będzie magicznym przeżyciem. Zaznaczam jednak, że nie jest nawet w 0,1% podobna do bajek w stylu Vaiany, Trolli czy innych tzw. hitów kinowych. Bohaterowie nie krzyczą, nie robią wokół siebie sztucznego zamieszania, nie bełkoczą niezrozumiałym dla dziecka językiem czy wręcz slangiem, nie skaczą po ekranie jak oszalali, nie robią dziwnych min, nie ma w niej przemocy. Płynie z niej jedynie magia, mądrość, ciepło i spokój. 
Teoretycznie skierowana jest do dzieci z klas I-III szkół podstawowych. U nas jednak w seansie uczestniczyły dzieci lat 4 i 6 i zachwycone nawet nie mrugnęły powieką. Jeśli staracie się wychować dzieci na ciepłe, wrażliwe istoty z bujną wyobraźnią, wielką wiarą w siebie i dobrym serduszkiem, potraktujcie ten tytuł jako absolutnie obowiązkowy w procesie wychowawczym.
Polecam gorąco! Po stokroć polecam! 
Jeśli ktoś dysponuje wiedzą na temat podobnych bajek, uprzejmie proszę podzielić się nią w komentarzu:)

                     Źródło:Internet

                     Źródło:Internet

sobota, 29 lipca 2017

To nas czeka


Nie wiem kim są ludzie z mojego zdjęcia. Jak brzmią ich imiona i głosy, jakimi słowami witają się o poranku i dokąd zmierzają ramię w ramię. Wiem jednak kim chciałabym, aby byli. Lubię myśleć, że wszyscy, którzy wierzą w trwałość i nieprzemijalność swojego uczucia oraz trud włożony w pracę nad nim, jesień spędzą w znajomych i ukochanych objęciach bliskich ich sercom osób. Lubię myśleć, że czeka to Ciebie i mnie.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Od kołyski


Im więcej osób do przytulania tym lepiej. Przynajmniej ja tak mam. Wierzę, że dotyk, przytulanie oraz czuły, pełen ciepła, miłości lub przyjaźni kontakt fizyczny, potrafi zdziałać prawdziwe cuda. Koi, uspokaja, oddaje ludzkie ciepło i pozytywną energię. Przywraca nadzieję. I odwrotnie: jego brak może wyrządzić krzywdę i poczynić straszliwe spustoszenia w życiu człowieka. 4 lata temu pojawiła się w naszym domu kolejna osoba do przytulania. To ta postać na drugim planie. Podobnie jak jego siostra, jest on chodzącą pieszczotą i przykładem na to, że zaspokojenie potrzeby kontaktu fizycznego z drugą osobą potrafi naprawić każde nieszczęście. Bardzo ochoczo w to wchodzę, gdyż jestem jedną z tych matek, co to ich ramiona genetycznie zostały ukształtowane pod odpowiednimi kątami, aby trzymając pod obiema pachami swoje dzieci, odczuwały pełną radość, spokój wewnętrzny oraz niczym niezmąconą harmonię w tym nieskończonym trwaniu ze zdrętwiałymi kończynami górnymi.
W przytulankach naszych dzieci dużą rolę odgrywają też ich pluszowi przyjaciele. I muszę tu przyznać, że również w moich przytulankach, oprócz męża, pojawia się jeszcze ktoś. Towarzyszy mi ten ktoś we wszystkich moich dolach i niedolach od zawsze. Widział jak rosnę, jak ząbkuję, zaczynam chodzić. Przytulałyśmy się przy okazji złamanego serca, zawiedzionych nadziei, obaw, złych snów, bolącego ucha, migreny, tęsknoty, apatii.. Tym kimś jest ta wytarmoszona, wyleniała małpa z planu pierwszego. Na imię jej Basia, ma 35 lat, jej ucho nadgryzł dawno temu mój ukochany pies i jest dla mnie najcenniejszą materialną rzeczą jaką posiadam. Jak widać, mój synek czuje się przy niej równie bezpiecznie jak jego mama. Ciekawa jestem, ile osób nadal dba o swoich pluszowych przyjaciół z dzieciństwa?

wtorek, 4 lipca 2017

Spidermom


To jest mama. Mama nie jest pająkiem. I mama o tym wie. Nie jest to żaden z tych rzadkich, chronionych okazów mam. Tu mamy przykład osobnika zwyczajnego. Ta mama, podobnie jak inne odmiany tego gatunku, poluje. Zawsze na to samo. Na momenty, na światło, na minę, na uśmiech, na sukces.. Bo mama poluje na obraz. Dziś tej mamie udało się coś upolować. Dziś zdobyła dowód na to, że jej dzieci nie poddają się. Mama jest dumna. O takie cechy u swych charakternych dzieci walczy z przeciwnościami losu. Prawdopodobnie po tym zdarzeniu, naszej mamie urosną skrzydła. Takiej okazji osobniki tej odmiany nie marnują. Gdy tylko osiągają w powietrzu względną samodzielność, udają się na 5 i pół tygodnia na Mauritius. Stamtąd wysyłają do swych gniazd kartki z sentencją "jak dobrze jest pomarzyć".



sobota, 1 lipca 2017

Sunray.


Czy chciałabym być kimś innym? Nigdy.
Czy chciałabym przeistaczać się na momenty, krótkie chwile, mgnienie powiek w coś innego? Coż, czasem.
Dziś w moich pragnieniach jestem migoczącym światełkiem na końcu ciemnego tunelu..jestem dobrą myślą, która dodaje skrzydeł..rzeką do wypłakania smutków... Lecz przede wszystkim ciepłym promieniem słońca, co mknie z ciepłym wiatrem tam, daleko, na drugi koniec świata, by ogrzać serce i ciało.

piątek, 30 czerwca 2017

Don't let..


Są takie dni, dni tak zwane słabsze, kiedy spoglądam w lustro i to, co zadziało się na mojej twarzy na przestrzeni ostatnich 6 lat, wydaje się nie być moje. Lecz moje jest. Analizuję zmarszczki pod oczami, które wyryły nieprzespane noce w pierwszych trzech latach życia Hani. To było ciężkie. Potem przez swoje prawie dwa pierwsze lata Francio płakał nocą za każdym razem, gdy wypadł mu z ust smoczek. Te nasze nocne spacery do ich pokoju..nie wstawaliśmy wyspani kilka lat.
Patrzę na policzki i też coś mi się tam nie podoba. Wszędzie, gdzie spojrzę mam jedno przemyślenie - mogłoby być lepiej.
Mogłoby. Mogłabym nie zajść w obie ciąże i nie urodzić nadludzkim wysiłkiem dwójki naszych ukochanych dzieci. Mogłabym przesypiać wtedy noce z wyłączeniem tych, których przespać bym nie chciała.
Mogłabym wtedy robić milion nieistotnych dla nikogo i ogłupiających mnie rzeczy w moim miejscu pracy, zamiast spędzać z dzieciakami czas na wesołej zabawie i przytulankach. Nie wdychałabym wtedy zapachu ich ciałek i włosów. Zamiast tego wdychałabym pełną piersią dym papierosowy. W weekendy bym się bawiła. I piła alkohol. I nie mam tu na myśli alkoholu w wersji rodzicielskiej, czyli lampki czerwonego wina w sobotę, ale porządne ilości prawdziwego wysokoprocentowego alkoholu zarówno w piątkowy jak i sobotni wieczór.
Znajomych miałabym z pracy, a nie z piaskownicy. Albo z imprez u znajomych, a nie imprez urodzinowych moich dzieci. Rozmawialibyśmy lub raczej bełkotalibyśmy o pracy i o tym, jakie to życie jest przejebane, niesprawiedliwe i w ogóle to nie ma kasy, toteż byłyby to rozmowy całkiem niegodne nawet wstępnego przetrawienia.
Za to czytałabym niesamowicie dużo niesamowitych różności, zamiast jednej książki przez pół roku, po dwie strony na dobę, tematyka "rozwój i wychowanie dziecka". No dobra, może z tymi lekturami to faktycznie nieco przesadziłam.. Byłyby to zapewne powieści lekkie, gdyż azaliż jakowoż mój zaorany mózg nie byłby w stanie przyswoić niczego bardziej treściwego.
Nie gotowałabym kilku zdrowych, zbilansowanych posiłków dziennie, bo w pracy zjadałabym batonika, jogurt albo drożdżówkę. Wszystko dla mojego Hashimoto! Piona chłopie!
Nie ubierałabym się w te wszystkie wygodne casualowe i sportowe ciuchy, tylko wciskałabym nogi w rajstopy, a tyłek w spódniczki. I drapałabym sobie nogi dnie całe bo rajstop szczerze nie trawię.
Wracałabym więc wieczorem zaorana i na nogach i w głowie.
Dywaguję tu sobie, ale prawda jest taka, że gdybym więcej nad sobą myślała analizując minione plany i obecne status quo, pewnie pod niewieloma rzeczami mogłabym postawić parafkę i dopisać "done".
Prawda jest też taka, że będąc posiadaczką charakteru o bardziej wyrazistym rysie ambicji, bardzo nie podobałoby mi się to, co widzę we własnym odbiciu. Zapewne przeżywałabym to długo i pasjami karałabym się 12 litrami płynów dziennie dla poprawienia urody.
Ambicja i systematyczność nie są jednak moimi cechami wiodącymi. Bardziej pasuje do nich określenie "dolne granice normy", choć w odniesieniu do systematyczności i to określenie uważam za naciągnięte. W tej sytuacji moje przeżywanie ogranicza się do kilku słabszych dni co kilka/kilkanaście miesięcy, podczas których uświadamiam sobie upływ czasu i  przemijalność tego, co mnie otacza. Następnie stwierdzam, że szkoda energii na tę nierówną walkę z czasem i swoje niezadowolenie chowam do kieszeni. Jestem żywym organizmem, podlegam więc prawom natury takim, jakim reszta wszechświata, a energia zużyta na zamartwianie się, pozostawia deficyty w życiu rodzinnym. Ostatnia prawda jest taka, że nie istnieje na świecie żadna alternatywna wersja mojego życia, po którą byłabym skłonna sięgnąć, a dni nieprzeznaczone na dołowanie się zmarszczkami mimicznymi są szczęśliwe i przepełnione pewnością, że wszystko wokół mnie jest na swoim miejscu, a wszystko na mojej twarzy i ciele mówi o tym, kim jestem, jak jestem dzielna i jakich fantastycznych wyborów dokonałam.



niedziela, 11 czerwca 2017

Foszki


Bo za gorąco.
Bo w cieniu za zimno.
Bo dla F. nigdzie w okolicy nie ma sorbetu.
Bo H. chce lody.
Bo nie schodami, a uliczką.
Bo nie uliczką, a schodami.
Bo rozproszyliśmy Ją gdy liczyła stopnie.
Bo H. chce na około, a nie prosto.
Bo F. chce prosto, a nie na około
Bo H. ma 2 kije.
Bo F. ma dłuższy kij.
Bo F. zobaczył.
Bo H. dotknęła.
Bo drzwi są zamknięte.
Bo za krótko.
Bo za długo.
Bo nie przez las.
Bo przez las.
Bo chce wodę. TERAZ.
Bo jabłko obite...

Myślę, że zna to każdy rodzic, którego dziecku zabrakło dwóch godzin z dobowej normy snu. Tu można napisać tylko jedno: trzymajcie się Ludzie dzielnie!

środa, 31 maja 2017

Jumps


Biegną, wspinają się i skaczą. Biegną, wspinają się i skaczą. I od nowa. I tak na okrągło. Nigdy im się to nie nudzi. Stale szukają nowych miejsc. Jeśli coś nowego pojawia się w zasięgu naszego wzroku -pewne jest, że z tego skoczą. Nigdy nie słyszałam od H., że bolą ją nogi i że nie ma już siły. Od F. słyszałam może ze dwa razy, że jest zmęczony i chciałby już iść spać. Regenerują się w bardzo prosty sposób. Mianowicie zatrzymują się na jakieś 30-45 sekund. Pięć głębokich wdechów i ogień! Moje jedyne przemyślenia dotyczą towarzyszącej im odwagi i beztroski. Oby ich z wiekiem nie opuszczały. Oby nie musiały się hamować, oglądać na innych, zastanawiać co wypada, rezygnować z marzeń. Niech biorą czego im potrzeba, niech żyją spontanicznie i biegną po marzenia. I narazie biegną. Biegną, wspinają się i skaczą. Biegną, wspinają się i skaczą. I od nowa. I oby to trwało.





sobota, 27 maja 2017

Dobry dzień.


Kładąc dzieci spać myślę o tym, jak dobry był to dzień. O poranku obudziliśmy się z M. obok siebie i nie towarzyszył nam w tym budzik. Kilka momentów wypełnionych szeptem i na brzuchach przycupnęły nam dzieciaki. W tych kilka osób rozdaliśmy sobie kilka(dziesiąt) buziaków na dzień dobry. Zjedliśmy śniadanie w swoim towarzystwie, na spacerze z miłością trzymaliśmy dłonie dzieciaków w naszych dłoniach. Do obiadu bez przypadku powiedzieliśmy im parę razy, że są kochane. Do późnego popołudnia odnotowali na swoim koncie lody, bo bywamy miękkimi rodzicami, którzy czasem nie potrafią oprzeć się temu konkretnemu rodzajowi wzroku. Patrzyliśmy jak beztrosko szaleją, biegają i skaczą. Jak niczego się nie boją i ile się przy tym śmieją.
Mokre po kąpieli buźki i krople wody na rzęsach były kolejnym powodem do wycałowania i wyprzytulania naszej dwójki. Ale nie ostatnim.
Ostatnim był ten na dobre sny i miał miejsce po wieczornej lekturze. Pytam ich wtedy czy dzień się udał. Tym razem również to zrobiłam. Odpowiedź brzmiała TAK.
I w moim odczuciu ten dzień był udany. Jestem optymistką i moje szklanki zawsze są do połowy pełne.
A gdyby nie były? Wtedy odbierałabym to wszystko, co miało miejsce, zupełnie inaczej.
Wróćmy więc do poranka. To wtedy przed śniadaniem dzieciaki pokłóciły się o przerwany bilet. Padły wyzwiska, ktoś kogoś uderzył.. I my również bliscy byliśmy spięcia, bo każde z nas inaczej reaguje na konflikty. Chwilę potem któreś płakało, że niczego na stół nie zaniosło. Na plaży co godzinę chcieli jeść; wiał wiatr więc było im zimno i gorąco na przemian, a do każdej zabawy potrzebowali asystenta. Piaskiem sypali pod wiatr siedząc przed kocem, więc na drugie śniadanie nie dojadłam jabłka do końca bo już byłam najedzona piaskiem. Próbowałam czytać książkę, ale ograniczyłam się do jej otwierania i zamykania, wytrzepywania piasku spomiędzy stron i dwukrotnego ścigania zakładki po plaży. Obładowani jak wielbłądy wróciliśmy do domu i przyszła kolej na basen. Męczyli o niego od 3 dni, wzięli ze sobą wodne gadżety i.. wskoczyli adekwatnie - po jedym skoku za każdy dzień oczekiwania. Czyli łącznie 3 razy... Potem obiad. F. odstawiał cyrk i jeszcze co parę minut nurkował pod krzesło po fasolę, którą gubił. Gdy już znudził się przyklejaniem jej sobie pod oczami ("o mam rzęsę pod okiem") - tu nadmienię, iż była to fasola mamucia w strąkach - doszedł do wniosku, że jednak dokończy jedzenie. Późniejszy fakt, iż potknął się o kabel był rzecz jasna naszą winą. Powystawiał więc język, porobił groźną minę sugerującą laikowi, że dziecko sporo czasu spędza na przeglądach dentystycznych, następnie poinformował wszystkich, że tylko siostra zasługuje na jego zainteresowanie, a my jesteśmy głupi i w ogóle to już nigdy nie będzie się z nami bawił. Chciałam na Nim wymóc konkretną obietnicę, ale skubany nawet w złości myśli dość jasno więc się nie udało. Słowa rzucone na wiatr lecą z wiatrem toteż 6 i pół minuty później szliśmy za rączkę poturlać się i poskakać na wydmach. Tam z kolei nadeszła kolej H. Nie ta górka. Ona chce na inną. Na innej chciała na następną, a na kolejnej strzeliła focha bo odmówiłam przeniesienia się na czwartą. Już w domu, przed wieczornym czytaniem, 2 partie Dobble. Obraza nr 1 "już nigdy nie będę z Wami grał" należała do Niego. Mimo swoich gróźb wziął się jednak za siebie i zagrał po raz kolejny. Drugą partię zwieńczył Jej dramat. Przegrała jedną kartą. Chwilę potrwało nim się ogarnęła, lecz ostatecznie położyli się i nadstawili uszu. Czytanie przebiegło gładko. Myślałam więc, że to już koniec na dziś, ale nie. Ona przygniata mu nogę.
Jej jest zbyt blisko do ściany.
Ich złość, moja złość, moje tłumaczenie podniesionym już głosem i wreszcie przytulanie, całowanie i...zasnęli.
A ja 10 minut po nich. W okolicach 1:00 w nocy przebudziłam się z telefonem w dłoni, gdy M. właził do łóżka po powrocie z meczu. Pogadaliśmy trochę. Teraz On śpi, a ja nie. Pocieszam się, że zawodnicy Manchesteru United też w tej chwili nie śpią świętując zwycięstwo.
Jak to więc było z tym dniem? Był udany czy nie?
No przecież, że był.
Byliśmy razem, przytulałam i całowałam ludzi, których kocham.
F. leżał na moim brzuchu zwinięty w kulkę, H. wtulała się pod pachą, śpiewała, tańczyła, patrzyłam na szczęśliwe dzieci, które uczą się funkcjonowania w świecie. Bezpieczne, wyspane, swobodne, najedzone i spokojne opowiadały nam przedszkolne historie. Złościły się, owszem, ale robiły to ucząc się okazywania emocji i radzenia sobie z uczuciami. Cały dzień nie zwracaliśmy uwagi na czas. Nic nas nie popychało i na nic nie czekaliśmy. M. nie pracował. Jedliśmy pyszne morele, które tak bardzo lubię. Cały dzień świeciło słońce. Pod stopami mieliśmy rozgrzany piasek, w uszach szum morza, ktoś mi podstawił jedzenie pod nos. Tak, to był naprawdę dobry dzień.







poniedziałek, 22 maja 2017

Rzuć to wszystko co złe


Są takie momenty, że choć wcale nie mamy na to ochoty, musimy się podnieść, uśmiechnąć do tego, co wokoło i pójść dalej.
Zdarza się również tak, że choć wcale nie mamy na to ochoty, musimy podnieść dłoń i pomachać nią komuś na do widzenia.
I właśnie dziś się tak zdarzyło.
Lecz zamiast pomachać, zaśpiewaliśmy sobie "...Ty ze mną obok, ja z Tobą, niech szampan strzeli nam na drogę..." tłumacząc F. dlaczego kolejny raz na koncert Pana Zbigniewa Wodeckiego nie pójdziemy..


niedziela, 30 kwietnia 2017

With attachments


Podróże kształcą. Oklepane, acz prawdziwe.
Z naszych obserwacji wynika, że wiek podróżnika odgrywa rolę wtedy jedynie, gdy wchodzimy w temat komfortu rodzica na wakacjach.
Ponieważ jednak - moim skromnym zdaniem - słowo rodzic wyklucza ze zbioru słowo wypoczynek, możemy w ciemno zabierać dzieła naszego życia wszędzie tam, gdzie ich lub nasza dusza zapragnie. I tak nie wypoczniemy w takim tego słowa znaczeniu, jak zwykli byliśmy to robić przed epoką naszego rodzicielstwa. A zdziwienie, podziw, ciekawość i radość naszych dzieci wynagrodzą nam bycie w nieustającej opcji "standby". Że szkoda czasu, kasy i zachodu bo za małe i nic im w głowach nie zostanie? Kto podróżuje z dziećmi ten wie, że to nieprawda. A osobnika, który tego nie robi, z doświadczenia wiem, że trudno będzie przekonać do zmiany zdania. I dlatego nie próbuję. Dziś myślę i piszę o naszych dzieciach. Otóż nasze dzieciaki pamiętają wszystko. Myślę, że prawdopodobnie pamiętają każde miejsce, w którym były. Pamiętają kamienne korytarze w Adršpach, śpiącego olbrzyma w Irlandii, kamienny las w Bułgarii, pizzerię w Serbii, wodospady w Szklarskiej, sankostradę w Krynicy, molo w Kołobrzegu, wszystkie teatrzyki na których były z przedszkolem lub z nami, park wodny w Wilkasach, piaszczyste wydmy, przeprawę promową, Centrum Bajki w Pacanowie, rejs do jaskinii na Zakynthos, Papugarnię w Gdańsku i wiele wiele innych miejsc, do których je zabraliśmy. Teoretycznie jest to takie oczywiste. Przecież jedną z podstawowych potrzeb dziecka jest potrzeba uczenia się. Jednak wydaje się to tak nierzeczywiste, że te małe główki tyle w sobie mieszczą. Nawiększą nagrodą za to, że nigdy nie zwątpiliśmy w potrzebę nauki, ciekawość i inteligencję naszych dzieci są momenty, w których ich mózgi tworzą analogie pomiędzy tym, co widzą w danej chwili, a tym co zarejestrowała ich pamięć kiedyś i gdzieś. Momenty, w których pragną te analogie przetworzyć w zdania i podzielić się nimi z nami. Zdania w stylu "o taka sama płytka rzeka była tam gdzie chodziliśmy w niej pod mostem", "a pamiętasz Mańciu jak byliśmy na tych skałach i tam była skała z nosem Baby Jagi? Pojedziemy tam kiedyś znowu?", "a czy w tym hotelu będzie basen? Bo jak kiedyś byliśmy w Krakowie to był w naszym hotelu", "a pamiętasz Mańciu jak u Koziołka Matołka jechaliśmy kolejką pod wodą? I jak z szuflady wystawał ogon kota?" Tak. To jest nagroda. Nagroda za to, że cierpliwie, małymi kroczkami i przez zabawę uczymy dzieci ciekawości, obycia, szacunku do innych niż my ludzi, zwyczajów, tradycji, kultur, aktywnego spędzania czasu.
Nasze dzieciaki napędzane są na - jak to one nazywają - "atrakcje". A o te nietrudno, gdy ma się wyobraźnię i pozytywne nastawienie. Wtedy wszystko może być atrakcją. Włączamy Endomondo i startujemy. Sadzenie kwiatków pod Muzeum Narodowym w Krakowie, gorąca czekolada wypita w drodze na Kopiec Kościuszki, restauracja, fontanna, dorożki, Rynek, rycerz na Wawelu i spacer wzdłuż wylewającej Wisły. I już się kończy dzień. Już sprawdzają z Tatikiem co udało im się narysować w Endomondo. Jaszczurkę? Psa? Drzewo? Dinozaura? I już kąpiel w pianie, już ciecierzyca i pomidorki w brzuszkach, już mam dzieci pod pachami i wdycham ich zapach. Miś Paddington pozwala nam się pośmiać ze swoich przygód. Za chwilkę weźmie gorącą kąpiel, ale o tym przeczytamy jutro. Bo dziś dzieci już zasnęły. Zbierają siły. Wiedzą, że jutro kolejny dzień pełen wrażeń. Kolorowych snów.






poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Details


Chodzi o te małe rączki, które owijają się wokół mojej szyi. Lub trzymają kredki, klocki, wycinają, ozdabiają, robią ciastka, kopytka, mikstury, kroją.. I o małe noski (czuję cynamon? Miętę? To rumianek? Pachnie mi tu mandarynką..., Mańciu, jadłaś czekoladę? lub po prostu: co tak śmierdzi?). O stópki ciągle jeszcze takie niewielkie, niezmiennie lądujące nocą na naszych twarzach. O rzęsy, które odpoczywają na policzkach i o oczy. Po zmroku zamknięte, za dnia tak rozbiegane i głodne nowych obrazów. O policzki pyzate, co o całusy proszą nieustająco i o usta, którym towarzyszy uśmiech przy ciepłych słowach "Mańciu, jesteś najlepszą Mańcią na świecie". Lecz też o te usta wygięte w grymasie, gdy w chwili złości muszą wykrzyczeć "jesteś głupia Mańciu". Malutkie ząbki siekające paprykę i ogórki. I tycie paznokietki jak u lali, za którymi zawsze chowa się plastelina lub ziemia z placu zabaw. Włosy. Oj włosy... i jeszcze drobne uszka, które chłoną każdy dźwięk. I te małe główki pracujące na tak wysokich obrotach. Chodzi mi o to wszystko i o jeszcze więcej. Nie zliczę tych wszystkich chwil, w których się nimi zachwycam.