piątek, 1 grudnia 2017
Start!
I wystartował. Kalendarz adwentowy, który z adwentem ma tyle wspólnego, ile ja z zebrą czy ważką.
Co znajdą dzieciaki w tegorocznym kalendarzu? Głównie robótki typu Do It Yourself. To lubią najbardziej więc nie wyobrażałam sobie, abym mogła pójść w innym kierunku. Zrobimy karmnik z pomarańczy, pomalujemy ceramiczne dzwoneczki dla dziadków, podarujemy twarze i ubranka drewnianym laleczkom, zrobimy świąteczne kartki i torebeczki na upominki, zjemy kilka słodyczy (ale tylko jeśli uda się rozwiązać kilka zagadek), wyhodujemy własną kryształową choinkę i kryształowego bałwanka, zrobimy czekoladki w kształcie ludzików Lego, coś zszyjemy, wytatuujemy sobie ręce tatuażami 3D, zrobimy pomarańczowo-goździkowe kule, ozdobimy ceramiczne choinki, pogramy w kalambury, zrobimy zimowy wianek itp. Lecz jeden dzień jest najważniejszy: już jutro, w torebeczce z nr 2, Hania znajdzie bilety do kina Muranów. Będzie piszczeć z radości, gdy przeliteruje tytuł filmu. A tytuł brzmi "Zimowe przygody Jill i Joy". Wdarł się do kin tylko na momencik. Polowałam na niego odkąd obejrzałyśmy go w ramach tegorocznego festiwalu Kino Dzieci. Koniecznie chciała zakraść się do tej opowieści raz jeszcze i na dokładkę przemycić ze sobą brata.
Film jest przewspaniały. Totalnie bajkowy i magiczny. Nie ma cienia obaw, że dziecko może dopaść w czasie oglądania jakiś strach czy niepokój. Nawet ja nie mogę się doczekać jutrzejszego seansu i warsztatów plastycznych po projekcji filmu:)
Myślę, że to może być właśnie ta rzecz, która Franciowi poprawi humor.
A po powrocie do domu wyciągnę z garderoby nową planszówkę. Albo dwie. Zrobię racuchy drożdżowe z jabłkami i ugotuję kompot z goździkami. Włączę świąteczną płytę Deana Martina, bo już czas, skoro od kilku dni prószy śnieg. Zadzwonię do mojego brata, może na chwilkę do nas wpadnie? Szykuje nam się naprawdę miły dzień:)
CIocia I.
Co mogę Tobie dzieciaku powiedzieć na pocieszenie? Sama się rozklejam, gdy słyszę jak pęka Twoje serduszko.
Nienawidzę tej bezsilności. Właśnie to jest najtrudniejsze w całym rodzicielstwie. Nie obchodzi mnie kim kiedyś zostanie. Czy będzie lubił to czy owo. Jedno, czego pragnę tak dla Niego, jak i dla Niej, to to, aby w sercu nosił szczęście i radość. A przez ostatnie 14 dni nie jestem Jemu w stanie tych uczuć zapewnić.
Mam wyrzuty sumienia, jestem nerwowa, jest mi smutno i przykro, gdy widzę jak to codziennie od rana na nowo przeżywa. Jak popłakuje, jak się złości i jak kładzie się spać opowiadając mi, ile razy i jak mocno przytulił dziś Ciocię.
Rozmawiamy o Niej cały czas. Wymienił mi wszystkie powody bezbrzeżnej sympatii do Niej:
"Ciocia nigdy na nas nie krzyczy i mówi do nas cichym głosem"
"Ciocia jest zawsze miła"
"Zawsze nas przytula, a mnie najwięcej"
"Ma taką ładną jasną twarz"
"Ma fajną płytę z Czerwonym Kapturkiem"
"Zawsze się z nami bawi, nawet w autka"
"Ciocia robi najfajniejsze zajęcia".
Mogę Tobie Synku napisać, bo może to kiedyś przeczytasz, że to taka magia codzienności, taka lekcja jedna z ważniejszych w Twoim życiu. Chodzi w niej o to, że gdy daje się komuś dużo ciepła, sympatii, cierpliwości i radości, to ten ktoś zwraca nam te datki z nawiązką.
Cieszę się, że Ciocia i Ty trafiliście na siebie. Cieszę się, że doceniłeś Ciocię i Jej starania. Że zdobyła Twoje wielkie przywiązanie po prostu dobrocią serca.
A Cioci życzę, aby nikt na całym świecie nie próbował nigdy tego Jej dobrego serca nadwerężać. I dziękuję Jej za udowodnienie nam, Rodzicom, że coś takiego jak mityczne "bezgraniczne pokłady cierpliwości" faktycznie istnieją.
Subskrybuj:
Posty (Atom)