środa, 28 grudnia 2016

Po orkanie


I po orkanie. Prąd, jak zjawa, pojawia się i znika co kilka, kilkanaście minut już od dwóch dni. Woda w kranie nie chce lecieć dłużej niż dwie minuty. Za oknem już w właściwie wiatr nie wieje, lecz nad morzem wcale nie ma jeszcze błogiego spokoju. Chyba, że mamy na myśli nasz wewnętrzny błogi spokój, który pojawia się w nas, gdy z kolei w zasięgu naszego wzroku pojawia się dzisiejszy główny bohater - morze, a w zasięgu naszego słuchu - jego szum. Gdy fale obijają się o molo mamy całe twarze w słonej wodzie. Ależ Francio ma frajdę! Taką samą ma Hania, która znalazła ławkę zalewaną przez fale. Mają bordowe twarze od zimna i wiatru. Kto by pomyślał, że w takim stanie można wejść do cieplutkiej kawiarni i wybrać z karty właśnie lody?!






niedziela, 25 grudnia 2016

Christmas


Spieszmy się kochać ludzi i wykorzystać świąteczne dni na poprawę relacji zarówno między najbliższymi, jak i najdalszymi. Na bliskość, na wsparcie, na (u)śmiech i zrozumienie drugiego człowieka. Nie oceniajmy, nie krytykujmy, nie oczekujmy i nie wymagajmy. Bądźmy i pozwólmy być naszym Towarzyszom w tych dniach, ale nie jedynie wtedy, statkiem płynącym własnym kursem w im tylko znanym kierunku. Zacznijmy właśnie dziś wspierać się w tych naszych rejsach i niech to trwa i trwa..na zdrowie otoczenia i nasze.
P.s. ten uroczy bałwan i ta przecudna choinka są dziełem moich Rodziców:)









sobota, 24 grudnia 2016

Choinka choineczka.


O. A Ona chce sztuczną. Zadziwiła mnie. Najpierw powiedziała, że chciałaby choinkę. Później zapytała czy te sprzedawane na chodnikach to ktoś wyciął z lasu. Po mojej twierdzącej odpowiedzi mina nieco Jej zrzedła, lecz brnęła dalej. Dopytała czy opadną jej igiełki. Potwierdziłam ponownie. Ostatnie pytanie dotyczyło dalszych losów bezigłowej choinki - czy będzie ją trzeba wyrzucić do śmietnika. Nooo tak, Córeńko.. A ona na to, że w takim razie to woli sztuczną, bo nie chce żeby ktoś wycinał drzewka, żeby one igiełki gubiły i żeby się je na koniec wyrzucało do śmietnika. Bo Ją to smuci. Właśnie tak. Smutne dziecko to oksymoron i w ogóle jakaś masakra i człowiek nie chorujący na umyśle bądź uczuciach, a rodzic w szczególności, nie dopuści przecież żadnych niepotrzebnych smuteczków do serca Jego dziecka ukochanego.
Wyruszyłam więc bladym, no dobra - szarym - zasmarkanym deszczem i mgłą świtem na polowanie. Bo koniec końców na głowę nie choruję, a tym bardziej z uczuciami wyższymi u mnie jak najbardziej w porządku. Za cel polowania obrałam sztuczną choinkę. Błądzi okrutnie kto myśli, że to bułka z masłem. Przedsięwzięcie trwało godzin kilka, a finał swój znalazło w Lidlu. Panna Zielona z marzeń mojej Córci stoi dumna i choć nie pachnie i wzrostu też jej poskąpili, to uśmiech dzieci wyczarować potrafi, a o to przecież chodziło.

wtorek, 20 grudnia 2016

Stopy obute


Morał na dziś jest prosty: kto czeka cierpliwie, tego spotka nagroda.
Poszukiwane, winne wypatrzonych oczu, meldują się na nogach. Boskie, ciepłe, wygodne, ale przede wszystkim niesamowicie kolorowe:) Oto nastąpiło spełnienie moich obuwniczych marzeń tej zimy! Grochy górą!

niedziela, 18 grudnia 2016

Ribbons


Mamy z Bratem takie wspomnienie. Wchodzimy latem do kuchni naszej Babci. Ładujemy się wejściem od strony podwórka, gdzie biega słodki kudłaty psiak. Wygląda jak maskotka. Rocky ma na imię. Mijamy więc psiaka, mijamy spiżarnię i..włazimy między te kolorowe paski z jakiejś ceraty, które wiszą w wejściu do kuchni. Zawijamy się w nie, bawimy się nimi. Lubiliśmy to. Nie wiem, czemu to służyło. I czy to w ogóle miało za zadanie czemuś służyć? Czy to zwyzajnie ozdoba taka była? A może po prostu tak podobało się Babci i już. I może nie warto szukać w tym jakiegokolwiek sensu. Grunt, że było i że w nas zostało. Kiedyś opowiedziałam o tym Dzieciom. Podchwyciły temat i zawołały, że też chcą takie coś. O matko! Przecież tego nikt już chyba nie produkuje! Na Ich szczęście jednak, zrobiłabym dla Nich wszystko. Włącznie z tym czymś z paseczków. Nawet nie wiem jak to nazwać! Wiem jednak, że około 63 metry kolorowych tasiemek, jedne nożyczki i jeden pistolet na gorący klej później, jest szczęście Dzieci. I uśmiech na twarzy mojego Brata, gdy mimowolnie na myśl przychodzi mu tamta kuchnia sprzed lat.




piątek, 16 grudnia 2016

Aniołek


Kto się lubi ścigać ręka do góry. I wcale nie chodzi mi o jakieś zwykłe zawody. Medal? Puchar? Dyplom? Co to to nie, bo tego to i ja nie lubię. Zwykła nuda;) Bo ja to lubię ścigać się z czasem. Im zostaje go mniej, tym silniej kopie mnie w tyłek wena. Toteż najefektywniej pracuje mi się w dzień, a w zasadzie w noc, przed ostatecznym terminem. Następnego dnia chodzę niczym zombie, ale ta lekkość ducha i samozadowolenie są nie do przecenienia.
Miał być anioł, miał być pomysł, ale go nie było. Nie było go ani 2 tygodnie temu, ani tydzień temu, ani nawet wczoraj o 18:00. Pojawił się dopiero w okolicach godz. 22:00. W ruch poszła stara firanka z Ikei (z torby pt." kiedyś się do czegoś przyda"), koszulka z Decathlonu, jakieś świecące skarby Hansona i maszyna do szycia.
I kolejny wyścig już za mną.
Poranny dialog:
- Mańciuuuu jest? Zrobiłaś?
- No jacha!
- I jest do kostek?
- Przymierz.
- Woooow Mańcia i są nawet kryształy!! Jaka Ty jesteś pracowita!

Hanson uszczęśliwiony przeze mnie, ja dowartościowana przez Nią. Dzień zaczął się świetnie. Niech trwa.

piątek, 9 grudnia 2016

O książce #4 Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek


Piątkowy wieczór to bezdyskusyjnie pora na relaks. Taki, powiedziałabym, wytężony. Macie tak, jak ja, że lubicie zgubić się pod ciepłym kocem, zabrać pod niego ciepłą opowieść, a w coniektórych mgnieniach powiek popijać pyszną herbatę? Mam więc coś dla Was.
Oto instrukcja: najpierw mościmy sobie gniazdko. Ma być super wygodne, bo w końcu spędzimy w nim niekrótką chwilę. Następnie herbata. Kto lubi waniliowe nuty ręka do góry, a potem ręka w dół, nogi za pas i pędem do "Czas na Herbatę" po zieloną "Pretty Woman" (hej Ty! Dzięki - uzależniłam się), albo do spożywczaka po ziołową "Melisę z pigwą" Herbapolu. Herbata zaparzona? Git. To teraz najważniejsze. Książka.
Mój Mąż (ten, który siedzi obok dumny i blady bo rzeczoną "Melisę z pigwą" odkrył, a na dodatek słodzi mi ją idealnie) śmieje się, że książki wybieram prawdopodobnie po najdziwniej brzmiących tytułach:) I może faktycznie coś w tym jest.
Bo czy "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" brzmi przeciętnie?
No nie. I też przeciętne nie jest.
Jest to fantastycznie ciepła, urocza, zabawna, wartko płynąca historia pewnej młodej pisarki, pewnej - coraz bliższej Jej - grupy ludzi i pewnej doświadczonej okupacją wyspy Guernsey. W moich wyobrażeniach wyspy niezwykle przyjaznej i malowniczej. W tej książce odnajdziecie niezastąpionych przyjaciół na jesienne wieczory. I obiecuję, że nie będziecie chcieli się z nimi rozstać! A po przewróceniu ostatniej kartki - może podobnie jak ja - zmaltretujecie wyszukiwarkę zapytaniami jak dotrzeć na Guernsey:)
Naprawdę żal było mi ją odkładać. Pisana w formie listów, sprawiła, że przekonałam się do takiego zabiegu literackiego. A te listy napisane zostały świetnie. Odnosi się wrażenie, że nasza dłoń właśnie wyjęła je ze skrzynki pocztowej z naszym nazwiskiem, że pomknęła z nimi pod koc i że wcale nie znalazły się w tej skrzynce przez jakąś zwyczajną pomyłkę nieuważnego listonosza. O nie! Oni piszą do Ciebie! Jesteś Julią, Isolą, Sidneyem, Susan, Dawseyem.. Opowiadają Tobie o swoich przeżyciach, konfliktach, śmiesznostkach. Budują więź, śmiejesz się z nimi, współczujesz, a potem czytasz ostatni list i... jak to? Już? O nieee..
Jeżeli ktoś czytał "Irlandzki Sweter" i poszukuje w literaturze właśnie takich klimatów - będzie z pewnością usatysfakcjonowany.
Polecam zatem gorąco i jeszcze ułatwię Wam poszukiwania:
http://aros.pl/ksiazka/stowarzyszenie-milosnikow-literatury-i-placka-z-kartoflanych-obierek