środa, 31 maja 2017

Jumps


Biegną, wspinają się i skaczą. Biegną, wspinają się i skaczą. I od nowa. I tak na okrągło. Nigdy im się to nie nudzi. Stale szukają nowych miejsc. Jeśli coś nowego pojawia się w zasięgu naszego wzroku -pewne jest, że z tego skoczą. Nigdy nie słyszałam od H., że bolą ją nogi i że nie ma już siły. Od F. słyszałam może ze dwa razy, że jest zmęczony i chciałby już iść spać. Regenerują się w bardzo prosty sposób. Mianowicie zatrzymują się na jakieś 30-45 sekund. Pięć głębokich wdechów i ogień! Moje jedyne przemyślenia dotyczą towarzyszącej im odwagi i beztroski. Oby ich z wiekiem nie opuszczały. Oby nie musiały się hamować, oglądać na innych, zastanawiać co wypada, rezygnować z marzeń. Niech biorą czego im potrzeba, niech żyją spontanicznie i biegną po marzenia. I narazie biegną. Biegną, wspinają się i skaczą. Biegną, wspinają się i skaczą. I od nowa. I oby to trwało.





sobota, 27 maja 2017

Dobry dzień.


Kładąc dzieci spać myślę o tym, jak dobry był to dzień. O poranku obudziliśmy się z M. obok siebie i nie towarzyszył nam w tym budzik. Kilka momentów wypełnionych szeptem i na brzuchach przycupnęły nam dzieciaki. W tych kilka osób rozdaliśmy sobie kilka(dziesiąt) buziaków na dzień dobry. Zjedliśmy śniadanie w swoim towarzystwie, na spacerze z miłością trzymaliśmy dłonie dzieciaków w naszych dłoniach. Do obiadu bez przypadku powiedzieliśmy im parę razy, że są kochane. Do późnego popołudnia odnotowali na swoim koncie lody, bo bywamy miękkimi rodzicami, którzy czasem nie potrafią oprzeć się temu konkretnemu rodzajowi wzroku. Patrzyliśmy jak beztrosko szaleją, biegają i skaczą. Jak niczego się nie boją i ile się przy tym śmieją.
Mokre po kąpieli buźki i krople wody na rzęsach były kolejnym powodem do wycałowania i wyprzytulania naszej dwójki. Ale nie ostatnim.
Ostatnim był ten na dobre sny i miał miejsce po wieczornej lekturze. Pytam ich wtedy czy dzień się udał. Tym razem również to zrobiłam. Odpowiedź brzmiała TAK.
I w moim odczuciu ten dzień był udany. Jestem optymistką i moje szklanki zawsze są do połowy pełne.
A gdyby nie były? Wtedy odbierałabym to wszystko, co miało miejsce, zupełnie inaczej.
Wróćmy więc do poranka. To wtedy przed śniadaniem dzieciaki pokłóciły się o przerwany bilet. Padły wyzwiska, ktoś kogoś uderzył.. I my również bliscy byliśmy spięcia, bo każde z nas inaczej reaguje na konflikty. Chwilę potem któreś płakało, że niczego na stół nie zaniosło. Na plaży co godzinę chcieli jeść; wiał wiatr więc było im zimno i gorąco na przemian, a do każdej zabawy potrzebowali asystenta. Piaskiem sypali pod wiatr siedząc przed kocem, więc na drugie śniadanie nie dojadłam jabłka do końca bo już byłam najedzona piaskiem. Próbowałam czytać książkę, ale ograniczyłam się do jej otwierania i zamykania, wytrzepywania piasku spomiędzy stron i dwukrotnego ścigania zakładki po plaży. Obładowani jak wielbłądy wróciliśmy do domu i przyszła kolej na basen. Męczyli o niego od 3 dni, wzięli ze sobą wodne gadżety i.. wskoczyli adekwatnie - po jedym skoku za każdy dzień oczekiwania. Czyli łącznie 3 razy... Potem obiad. F. odstawiał cyrk i jeszcze co parę minut nurkował pod krzesło po fasolę, którą gubił. Gdy już znudził się przyklejaniem jej sobie pod oczami ("o mam rzęsę pod okiem") - tu nadmienię, iż była to fasola mamucia w strąkach - doszedł do wniosku, że jednak dokończy jedzenie. Późniejszy fakt, iż potknął się o kabel był rzecz jasna naszą winą. Powystawiał więc język, porobił groźną minę sugerującą laikowi, że dziecko sporo czasu spędza na przeglądach dentystycznych, następnie poinformował wszystkich, że tylko siostra zasługuje na jego zainteresowanie, a my jesteśmy głupi i w ogóle to już nigdy nie będzie się z nami bawił. Chciałam na Nim wymóc konkretną obietnicę, ale skubany nawet w złości myśli dość jasno więc się nie udało. Słowa rzucone na wiatr lecą z wiatrem toteż 6 i pół minuty później szliśmy za rączkę poturlać się i poskakać na wydmach. Tam z kolei nadeszła kolej H. Nie ta górka. Ona chce na inną. Na innej chciała na następną, a na kolejnej strzeliła focha bo odmówiłam przeniesienia się na czwartą. Już w domu, przed wieczornym czytaniem, 2 partie Dobble. Obraza nr 1 "już nigdy nie będę z Wami grał" należała do Niego. Mimo swoich gróźb wziął się jednak za siebie i zagrał po raz kolejny. Drugą partię zwieńczył Jej dramat. Przegrała jedną kartą. Chwilę potrwało nim się ogarnęła, lecz ostatecznie położyli się i nadstawili uszu. Czytanie przebiegło gładko. Myślałam więc, że to już koniec na dziś, ale nie. Ona przygniata mu nogę.
Jej jest zbyt blisko do ściany.
Ich złość, moja złość, moje tłumaczenie podniesionym już głosem i wreszcie przytulanie, całowanie i...zasnęli.
A ja 10 minut po nich. W okolicach 1:00 w nocy przebudziłam się z telefonem w dłoni, gdy M. właził do łóżka po powrocie z meczu. Pogadaliśmy trochę. Teraz On śpi, a ja nie. Pocieszam się, że zawodnicy Manchesteru United też w tej chwili nie śpią świętując zwycięstwo.
Jak to więc było z tym dniem? Był udany czy nie?
No przecież, że był.
Byliśmy razem, przytulałam i całowałam ludzi, których kocham.
F. leżał na moim brzuchu zwinięty w kulkę, H. wtulała się pod pachą, śpiewała, tańczyła, patrzyłam na szczęśliwe dzieci, które uczą się funkcjonowania w świecie. Bezpieczne, wyspane, swobodne, najedzone i spokojne opowiadały nam przedszkolne historie. Złościły się, owszem, ale robiły to ucząc się okazywania emocji i radzenia sobie z uczuciami. Cały dzień nie zwracaliśmy uwagi na czas. Nic nas nie popychało i na nic nie czekaliśmy. M. nie pracował. Jedliśmy pyszne morele, które tak bardzo lubię. Cały dzień świeciło słońce. Pod stopami mieliśmy rozgrzany piasek, w uszach szum morza, ktoś mi podstawił jedzenie pod nos. Tak, to był naprawdę dobry dzień.







poniedziałek, 22 maja 2017

Rzuć to wszystko co złe


Są takie momenty, że choć wcale nie mamy na to ochoty, musimy się podnieść, uśmiechnąć do tego, co wokoło i pójść dalej.
Zdarza się również tak, że choć wcale nie mamy na to ochoty, musimy podnieść dłoń i pomachać nią komuś na do widzenia.
I właśnie dziś się tak zdarzyło.
Lecz zamiast pomachać, zaśpiewaliśmy sobie "...Ty ze mną obok, ja z Tobą, niech szampan strzeli nam na drogę..." tłumacząc F. dlaczego kolejny raz na koncert Pana Zbigniewa Wodeckiego nie pójdziemy..