niedziela, 22 lipca 2018

Nie moje obietnice


"Jeżeli nie spełniam Twoich oczekiwań - nie obrażaj się. To są Twoje oczekiwania, a nie moje obietnice".

Takie mądre zdanie wpadło mi dziś w lewe i prawe oko. Powędrowało nimi w głąb głowy i tam utkwiło. Chciałam z nim zrobić coś więcej, umieściłam więc tutaj. Żeby nie przepadło. Bo na czeluściach mojego umysłu nie polegam ostatnio wcale. Niestety.

piątek, 20 lipca 2018

To, co najbliżej


Mogę się martwić głupotami i nie-głupotami. Zaprzątać sobie głowę, odbierać spokój, warczeć przez to na dzieciaki, męża, patrzeć krzywo na otoczenie. No mogę, sprawa jasna. Tylko to naprawdę nie schowa moich obaw do pudełka po butach i nie rozwiąże jutrzejszych problemów. One rozwiązują się same. Tak jest i już. Po prostu. Dać przestrzeń, otworzyć głowę i serce, wykazać się cierpliwością, okazać wszystkim odrobinę lub więcej miłości i z pokorą zaczekać na własną kolej. Rozwiązania same znajdą do nas drogę. Wtedy, kiedy Wszechświat uzna, że to już pora. I cieszyć się tym, co zostało najbliżej nas. To liczy się najbardziej. 

czwartek, 19 lipca 2018

Ochryda


W Ochrydzie odłączyłam się od stada.
M. zabrał bachorki na plac zabaw 
(Francio: "Hania! Patrz! Plac zabaw! Jeeeeeest! Plac zabaw!!!! 
Hania: Jeeeeest! Plac zabaw! Możemy? Możemy? Możemy?"),
a ja w tym czasie połaziłam po tej stricte turystycznej części miasta. 
Zrobiłam trochę zdjęć, a potem zapadł zmrok i było mi żal, że to już koniec. 
Wszystko dokoła tętniło życiem.
Kobiety i mężczyźni siedzieli w knajpkach, dzieci bawiły się na chodnikach i trawnikach, jakiś chłopiec dostał się na moje zdjęcie bo próbował łapać żaby, minął mnie burczący kot niosący w pyszczku upolowaną rybę, drewnianą kładką zbudowaną na jeziorze szli goście weselni, ludzie w ogródkach oglądali mecz, słońce zachodziło pięknymi barwami, pięknie podświetlona katedra Św. Zofii zapraszała na spacer zakochanych, cerkiew Św. Jana Teologa okazała się miejscem fajnym z lotu ptaka, przeciętnym jednak o zmroku i z perspektywy własnych nóg. 
Nie chciało mi się wracać. Włóczyłabym się dalej. Było tak ciepło i przyjemnie. Gdy dotarłam do placu zabaw, dzieciaki krzyknęły, że mam koniecznie patrzeć i zaprezentowały mi zjazd z zakręconej zjeżdżalni na plecach, głową w dół... jakże urocze zwieńczenie dnia:)






















Całym sobą


W zasadzie wszystko robi całym sobą. 
We wszystkim jest 100% Francia. Franka. Franczesko. Jest 100% anioła w moich ramionach, gdy dzieje się krzywda, 
100 % bramkarza gdy gra w piłkę. Śmieje się całym sobą, koloruje i je również całą swoją osobą. Czasem mnie to wkurza, bo gdy wybucha na 100 % wściekłością to Jego ręce biją i rzucają zabawkami, nogi kopią, twarz przybiera grymasy, usta wyrzucają krzyki, piski i wyzwiska, z których najgorsze to" Ty durnialo". Ale gdy kocha, to te same ręce przytulają i głaszczą, nogi wklejają się i zwijają w kuleczkę, twarz uśmiecha się od linii włosów po sam cudny podbródek, 
a usta wydają pomruki i krótkie zdania oznajmujące typu "kocham Cię Mańciu", "mój kochany brzusio", "moja Mańciulka". 
I nie muszę chyba pisać jak bardzo to uwielbiam..
Wakacyjna czynność, którą wykonuje całym sobą i która niezmiennie mnie rozkłada to jedzenie lodów. Po długiej przerwie od lodów mlecznych, tego lata znów może dowolnie wybierać smaki. I każdorazowo wybiera czekoladowe. Czyli smak, który jednocześnie jest kolorem, przez co znakomicie podkreśla proces ich zjadania brodą, ustami, nosem, policzkami oraz dłońmi. W komplecie z rytualnym wręcz wcieraniem resztek z policzków we włosy.. Pozostaje mi stwierdzić, że kocham Go całą sobą.

środa, 11 lipca 2018

Bay of bones czyli Muzeum na Wodzie w Macedonii


W ogóle należy zacząć od tego, że na parkingu jakiś mężczyzna zaczepił mnie z flaszką i kazał coś pić z zakrętki przy bagażniku Jego auta. Spojrzałam nieufnie, Jego żona pokiwała głową, a On chcąc mi udowodnić szczere intencje, najpierw sam wychylił do dna, a potem nalał dla mnie. Nie wiem co mi strzeliło do głowy, ale wypiłam. I poczułam się pysznie. Dosłownie. Mężczyzna wytłumaczył mi, że to orzechówka robiona na ichnym - macedońskim - miodzie. I tak to właśnie smakowało. Jak miód. W ogóle nie było czuć alkoholu. Wzięłam dużą i małą butelkę. I idąc z dzieciakami do kasy myślami byłam przez moment już w okolicach zimy. Już siedziałam zwinięta w kłębek w rogu kanapy, przykryta kocem, z książką w jednej dłoni i kieliszkiem orzechówki w drugiej. Mmmmm...
Ale przede mną już kasa. Czytam: 100 denarów za dorosłego, po 30 za każde dziecko. Chcę płacić, ale Pani w kasie pyta gdzie te dzieci. Wołam dzieciaki, Pani na nie patrzy uradowana, woła Pana, Pan robi to samo i zgodnie ogłaszają, że za TE dzieci to wcale płacić nie muszę. Śmieję się i próbuję im wciskać pieniądze, ale są nieugięci. Dziękujemy więc serdecznie i wchodzimy. Gumowym uchem słyszę, że następna rodzina musi zapłacić za wszystkich. Dlaczego stało się tak w naszym przypadku? Ano dlatego, że jak mi wyjaśnił raz pewien Bułgar Ivo, cała nasza rodzina ma bardzo jasne oczy. Dla nich to niespotykane i bardzo egzotyczne. Ponadto Francia włosy są białe, a Hani to taki ciemny blond z jasnymi od słońca pasemkami. Na dokładkę Macedończycy uwielbiają dzieci. Parę razy dziennie zdarzało się, że ktoś przechodząc pogłaskał ich po głowie lub zaczepił. 
Ale do rzeczy. Oczom naszym ukazuje się Muzeum Na Wodzie. W sumie po naszemu to po prostu skansen. W oparciu o podwodne badania archeologiczne, odtworzone zostały chatki, które niegdyś, pod koniec epoki brązu, w tym właśnie miejscu tworzyły osadę. Na palach, od 2008 roku, odtworzono 24 domki, z czego 3 są okrągłe i według badaczy były miejscami kultu, a także służyły do celów rytualnych.  Chatki między sobą nie różnią się praktycznie niczym, ale jakimś cudem dzieciaki spędziły tutaj naprawdę sporo czasu, narzucając sobie obowiązek wejścia do każdej z nich z osobna. Podobno - według nich - jedne służyły do narad, inne były stołówką dla całej wioski, w jeszcze innych tańczono i śpiewano. Są kołyski, kominki, ławeczki, stołki, garnki, posłania ze słomy i skór. Te ostatnie musiały zostać dokładnie "wymacane", aby potem tą samą dłonią można było potrzeć sobie oczy wcierając w nie resztki sierści. Cud, że jako alergicy, nie sprowadzili na siebie żadnych sensacji. Nad każdą skórą toczyła się debata z cyklu czy to wilk, czy koza, a dlaczego ktoś taką małą owieczkę zabił, a jakie niedźwiedź ma obrzydliwe zęby, a jak szkoda zajączka bo takie miał milutkie futerko, a wilki to trzeba chronić, itd. Oczywiście, że niczego nie wolno było dotykać. Oczywiście, że dotykali wszystkiego...
Woda w jeziorze ma tak cudowny kolor, że zdjęcia nie są ani trochę podkręcane. Można stać i godzinami obserwować ławice mniejszych rybek i większych ryb. 
Trafiliśmy tam w godzinach porannych, w bardzo fajnym momencie, ponieważ oprócz nas były może dwie rodziny. Później wlała się do osady polska wycieczka, której dzień wcześniej do gardeł wlała się spora ilość alkoholu, który jeszcze krążył im pod czapkami i kapeluszami. I to właśnie ten alkohol robił spod tych czapek i kapeluszy spory raban i przeklinał zupełnie bez potrzeby. Na więcej nie czekaliśmy. Czmychnęliśmy z powrotem do auta i pojechaliśmy w dalszą drogę. 














niedziela, 8 lipca 2018

Mavrovo


Park Narodowy. Tak dumnie to brzmi. Wybrzmiewa mi w uszach obietnica pięknych widoków, ciszy, atmosfery pozwalającej przemyśleć rzeczy kilka lub kilkadziesiąt. Obietnica spokoju i samotności. Takiej bliskości przyrody jak nigdzie indziej. Dlatego zawsze, gdy mapa podpowiada nam, że do Parku Narodowego mamy tuż tuż, jedziemy, idziemy i tyle. W Mavrovie największą atrakcję stanowi zatopiony kościół. Kościół nie miał wyjścia. Po podjęciu decyzji o zalaniu terenów i utworzeniu jeziora, pochłonęła go woda. Lecz myliłby się ten, kto sądziłby że to koniec jego historii. Otóż kościółek ma w sobie coś mitycznego. A dokładniej dzieli poniekąd los Persefony. Raz pod wodą, raz na lądzie. Gdy w okresie letnim stan wody opada - ten ukazuje się światu w pełnej krasie. W okresie chłodów i jesiennego deszczu - zanurza się w wodzie po szyję. Trochę jak ja zimą. Byle ją przeczekać.
Hansvik zachodziła w głowę co też się w nim znajduje i jak może wyglądać w środku. Było mi więc nieco żal, że przybyliśmy w to miejsce niby latem, ale po kilkudniowych ulewnych deszczach, co jak widać na zdjęciach uniemożliwiło zajrzenie do środka. 
W Parku znajduje się stok narciarski, o czym, oprócz tablicy witającej turystów, świadczyć może ogrodzenie jednego z domów. Cały czas zastanawiam się jakim cudem ktoś zdołał zgromadzić tyle par nart?? A na zdjęciach widać jedynie fragment ogrodzenia... 
Naokoło Jeziora Mavrovo stoją piękne drewniane domy letnie. Ile książek przeczytałabym na tych werandach!
I właśnie w tych pięknych okolicznościach przyrody, Francio jęczy, że wszystko Go swędzi. 10 minut wcześniej zjadł wspaniale smaczną niemytą brzoskwinię. I w tych 10 minut zdążyła pojawić się na całym Jego ciele swędząca wysypka. Ponieważ jestem przygotowana na prawie wszystko - sięgam po syrop i dzień toczy się dalej.











wtorek, 3 lipca 2018

Kruszewo w Macedonii


Kruszewo jest piękne i niezwykle klimatyczne.
W restauracji Roma spotykamy Ilijana, u którego nocowaliśmy w Skopje. Podpowiada nam co zamówić. Kelner mówi po angielsku, objadamy się obłędnym melted cheese, jakąś macedońską, równie smaczną, zapiekanką przygotowaną w glinianym naczyniu, zamawiamy pastramajkę -nie do końca udaną-, oglądamy mecz i jest przyjemnie.
W tym samym czasie pod naszą samochodową wycieraczką ląduje kwitek z opłatą parkingową, której nie możemy uiścić bo "nieczynne do jutra". Pobiegnę później do restauracji podpytać kelnerów co z tym zrobić, bo przecież jakie jutro? Za 2,5h będziemy w Trpejcy. Machają na to ręką i mówią, że nie muszę płacić. Upewniam się po trzykroć. Zapewniają po trzykroć. Uśmiechają się serdecznie więc dziękuję, żegnam się i lecę dalej. Do Makedonium docieramy tuż przed zachodem słońca. Remont pełną parą, wokół porozstawiane rusztowania. Do środka nie wejdziemy, ale Hania woła mnie i pokazuje, że przez szparę widać witraże. Dzieciaki skaczą po słupkach, biegają dookoła, bawimy się w berka, robimy tysiąc zdjęć, z których nadawać się będzie tylko kilka bo już zbyt ciemne niebo nad nami, aby misja fotograficzna zakończyła się sukcesem. I znów do naszej bazy wypadowej wracamy po zmroku. Znów nie jest to łatwe, bo pobocze najeżone niefrasobliwymi pieszymi, a latarni ani jednej. Dzieciaki znów zasypiają w 3 minuty, a my znów pogrążamy się po trochu w muzyce, po trochu w naszych myślach, a w 1/3 w rozmowie. Kolejny fantastyczny dzień za nami.