niedziela, 8 lipca 2018

Mavrovo


Park Narodowy. Tak dumnie to brzmi. Wybrzmiewa mi w uszach obietnica pięknych widoków, ciszy, atmosfery pozwalającej przemyśleć rzeczy kilka lub kilkadziesiąt. Obietnica spokoju i samotności. Takiej bliskości przyrody jak nigdzie indziej. Dlatego zawsze, gdy mapa podpowiada nam, że do Parku Narodowego mamy tuż tuż, jedziemy, idziemy i tyle. W Mavrovie największą atrakcję stanowi zatopiony kościół. Kościół nie miał wyjścia. Po podjęciu decyzji o zalaniu terenów i utworzeniu jeziora, pochłonęła go woda. Lecz myliłby się ten, kto sądziłby że to koniec jego historii. Otóż kościółek ma w sobie coś mitycznego. A dokładniej dzieli poniekąd los Persefony. Raz pod wodą, raz na lądzie. Gdy w okresie letnim stan wody opada - ten ukazuje się światu w pełnej krasie. W okresie chłodów i jesiennego deszczu - zanurza się w wodzie po szyję. Trochę jak ja zimą. Byle ją przeczekać.
Hansvik zachodziła w głowę co też się w nim znajduje i jak może wyglądać w środku. Było mi więc nieco żal, że przybyliśmy w to miejsce niby latem, ale po kilkudniowych ulewnych deszczach, co jak widać na zdjęciach uniemożliwiło zajrzenie do środka. 
W Parku znajduje się stok narciarski, o czym, oprócz tablicy witającej turystów, świadczyć może ogrodzenie jednego z domów. Cały czas zastanawiam się jakim cudem ktoś zdołał zgromadzić tyle par nart?? A na zdjęciach widać jedynie fragment ogrodzenia... 
Naokoło Jeziora Mavrovo stoją piękne drewniane domy letnie. Ile książek przeczytałabym na tych werandach!
I właśnie w tych pięknych okolicznościach przyrody, Francio jęczy, że wszystko Go swędzi. 10 minut wcześniej zjadł wspaniale smaczną niemytą brzoskwinię. I w tych 10 minut zdążyła pojawić się na całym Jego ciele swędząca wysypka. Ponieważ jestem przygotowana na prawie wszystko - sięgam po syrop i dzień toczy się dalej.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz