czwartek, 19 lipca 2018

Ochryda


W Ochrydzie odłączyłam się od stada.
M. zabrał bachorki na plac zabaw 
(Francio: "Hania! Patrz! Plac zabaw! Jeeeeeest! Plac zabaw!!!! 
Hania: Jeeeeest! Plac zabaw! Możemy? Możemy? Możemy?"),
a ja w tym czasie połaziłam po tej stricte turystycznej części miasta. 
Zrobiłam trochę zdjęć, a potem zapadł zmrok i było mi żal, że to już koniec. 
Wszystko dokoła tętniło życiem.
Kobiety i mężczyźni siedzieli w knajpkach, dzieci bawiły się na chodnikach i trawnikach, jakiś chłopiec dostał się na moje zdjęcie bo próbował łapać żaby, minął mnie burczący kot niosący w pyszczku upolowaną rybę, drewnianą kładką zbudowaną na jeziorze szli goście weselni, ludzie w ogródkach oglądali mecz, słońce zachodziło pięknymi barwami, pięknie podświetlona katedra Św. Zofii zapraszała na spacer zakochanych, cerkiew Św. Jana Teologa okazała się miejscem fajnym z lotu ptaka, przeciętnym jednak o zmroku i z perspektywy własnych nóg. 
Nie chciało mi się wracać. Włóczyłabym się dalej. Było tak ciepło i przyjemnie. Gdy dotarłam do placu zabaw, dzieciaki krzyknęły, że mam koniecznie patrzeć i zaprezentowały mi zjazd z zakręconej zjeżdżalni na plecach, głową w dół... jakże urocze zwieńczenie dnia:)






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz