niedziela, 14 sierpnia 2016

O spacerze i kompocie.

Wychodzicie na spacer. Idziecie polną drogą. Macie zebrać dzikie jabłka. Ma być kompot i szarlotka i jeszcze jakieś cuda jabłkowe, co to Babusia wnukom wyczaruje. A tu wiatrak. Obok drugi. A co robią? A co to za dźwięk? Opowiadacie. Dopóki za pierwszym rogiem nie pozdrawiają Was maliny. Rzecz jasna nie odmawiacie sobie tej owocowej przyjemności. Jedna, druga,..., osiemnasta..Dalej baloty siana na polu, dłuuugi postój, a potem, za kolejnych parę metrów - dojrzałe przesłodkie jeżyny, którymi napełniacie brzuchy by powolnym spacerkiem dotrzeć po rzeczone jabłka, którymi z kolei wypełnicie plecaki. Jabłka, jabłka.. Na tę letnią szarlotkę, która kilka godzin później rozpłynie się w Waszych ustach. I na ten kompot, który przypomni Wam wszystkie garnki kompotu, które kiedyś gotowała dla Was Wasza Babcia. Może tak, jak moja stawiała go na piecu z chochelką w garnku. Stał tam taki dumny i pyszny i gotowy do zaspokojenia pragnienia każdego zgrzanego, zabieganego dziecka. Bywał jabłkowy, bywał porzeczkowy..i bywał w tamtym czasie trochę niedoceniony przez te małoletnie głowy, które myślały, że tam jego miejsce na wieki. Babciny kompot ku naszemu rozczarowaniu nie okazał się być wiecznym, lecz radość, ciekawość i beztroska na szczęście mają się wśród dzieci nadal dobrze. Kompot może czuć się więc dumny. Jest dzieciakom niezmiennie potrzebny :)

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz